sobota, 22 marca 2014

Od Section'a cd Pandory

Siedząc w jaskini, całkiem mi obcej, czułem jak moje serce wybijało szybki, nieregularny rytm. Patrzyłem na krople deszczu wpadające do kałuży z cichym pluskiem, niknące wśród swoich braci i sióstr, na krople deszczu, ściekające na bladozielonych liściach, patrzyłem na krople deszczu, wsiąkające w spragnioną ziemię. Patrzyłem jak giną. Obserwowałem ich niemą śmierć ze spokojem. W ciszy, z milczeniem na ustach.
Lubiłem rozmyślać. Zawsze lubiłem rozmyślać. Marzyć. Marzyć o tym, że jestem kimś innym, że mój los będzie łaskawszy od tego, który spotyka miliony kropel deszczu przez mój zły nastrój.
W pewnym stopniu zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, iż to Cete jest numerem jeden. Nie tylko w oczach moich rodziców. Że to ja jestem na drugim planie, zawsze. Bez względu na wszystko.
W pewnym stopniu.
Deszczu znowu zaczął potężnie grzmocić o ziemię, właśnie wtedy, kiedy zdawało się, że za chwilę ustanie.
Taki właśnie byłem ja-nieprzewidywalny. Twardy. Zgorzkniały. Pamiętliwy.
Zawsze chodziłem własnymi ścieżkami, ale zawsze też trzymałem się zasad, rozkazów. Podporządkowywałem się im. Te jasne prawa rządziły w moim życiu, nie było nie, a tak było tak. Nigdy nie kombinowałem, nie uciekałem, nie byłem nieposłuszny. Z opuszczoną głową stałem w cieniu czekając na rozkazy.
Może przez to, że nigdy nie próbowałem się wyrwać i stanąć ponad nimi jestem teraz tym, czym jestem. Niektórzy twierdzą, że mam serce z kamienia i nic mnie nie wzruszy. Że stałem się do tego stopnia stwardniały, iż nie jestem czuły na nic. Być może mają rację. Ale czy to źle...? Od kiedy skończyłem dwa lata byłem sam. Przyzwyczaiłem się.
Samotność już nie jest moim wrogiem, bo teraz to ja jestem generałem, a ona zwykłym szeregowym. Nie ma nade mną władzy. Nie boję się już umrzeć w samotności.
Bo samotność jest mną.
~~
Obudziłem się. Z o wiele mniejszym ciężarem na sercu niż wczorajszego wieczoru. Wyszedłem na łąkę zalaną słońcem, co nie wzbudziło u mnie większego wrażenia.  Ucieszyłem się w duchu że nie jestem poeta, bo zapewne już leżałbym zemdlony w trawie, oszołomiony zapachem kwitów, tańczącymi promieniami czy przyjemnym dla ucha brzęczeniem owadów.
Jak co ranek, zgodnie z zasadą, którą kiedyś sam sobie wyznaczyłem, odbyłem poranny trening, aby nie wypaść z formy. Akurat galopowałem dla rozgrzewki ospałych, protestujących mięśni, kiedy Pandora weszła na polanę.
Przytrzymałem się gwałtownie wzbijając w górę obłok pyłu i piachu. Parsknąłem niezadowolony, zawracając i schodząc z polany.
-Zaczekaj, porozmawiajmy!- zawołała klacz z prośbą w głosie. Podbiegła do mnie kłusem i stanęła naprzeciw. Nie lubiłem, gdy stawała naprzeciw. Nie lubiłem patrzeć jej w oczy.
-Nie mamy o czym.- warknąłem, obracając się wściekle. Usłyszałem za sobą ciche westchnienie.
-Nie zachowuj się jak źrebak.- rzekła z nutką poirytowania.

<Pandora?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz