wtorek, 11 marca 2014

Od Caylitha C.D. Cete


Nie sądziłem, że kiedyś się uda. Że kiedyś ktoś nie spojrzy na mnie krytycznym wzrokiem i nie będę musiał znów udawać, że się kulę. A jednak te małe marzenie doszło do skutku - uciekłem i znalazłem swoją "rodzinę".
Po znalezieniu przyjemnej, wilgotnej i soczystej trawy przystąpiłem do konsumpcji. Nie musiałem martwić się że wyskoczy na mnie wilk, niedźwiedź czy inne zwierzę - wokół było trochę koni i w pojedynkę żaden drapieżnik nie dałby rady. Czułem, jak pożywienie pierwszy raz od wielu tygodni wypełnia mój żołądek. Nie miałem wcześniej czasu na takie przyjemności - musiałem iść przed siebie, być czujnym, a każdy zbędny kilogram mógł zmniejszyć moje szanse na ewentualną ucieczkę. Nienawidziłem tchórzyć, ale gdy szła na ciebie wataha wilków nie miałeś wyjścia - ginąłeś w bestialski sposób lub uciekałeś gdzie pieprz rośnie. Byłem wypoczęty, a moje ciało ogrzewały pierwsze ciepłe promienie wiosennego słońca. Niby małe przyjemności, a ile radości sprawiły mi tego poranka! W końcu tylko smutny wie czym jest prawdziwe szczęście.
Gdy już spełniłem wszystkie swe wymagania odnośnie tych małych potrzeb, ruszyłem się wybiegać. Wypoczęte mięśnie dawały znać o lekkiej ociężałości, a jeśli nie chciałem po prostu brzydkiej obwisłej skóry muszę wrócić do biegów. To jest to, co kochałem i co mimo ogromnego wysiłku sprawiało mi ogrom przyjemności. Ruszyłem więc w kierunku ścieżki na plażę, którą wczoraj przy okazji dołączeniu do stada znalazłem. Była to mała dróżka, wydeptana przez okoliczną zwierzynę, prowadząca przez mały lasek, ogromną łąkę a kończącą się u ujścia urokliwej jaskini prowadzącej nad sam brzeg morza - a przynajmniej to widziałem. Może tego dnia czekają mnie jeszcze jakieś niespodzianki?
Ruszyłem przed siebie kłusem. Musiałem dobrze rozgrzać mięśnie, aby przez przypadek już na samym początku mej przygody nie zajmować miejsca w jaskiniach szpitalnych. Po kilku minutach przeszedłem do wolnego galopu, a następnie do energicznego cwału. To jest to, co kochałem, i czego nie mógł zastąpić mi nikt - wiatr w grzywie, odrobina adrenaliny, ogrom wznoszącego się za tobą piasku wolno opadającego na swe miejsce, ptaki gnające razem z tobą, rozchodzący się w ciszy zachodzącego słońca odgłos końskich kopyt... Było to najlepsze co do tej pory mnie spotkało - wolność. Gdy tak bujałem w niebieskich obłokach, nie zauważyłem znacznego przyśpieszenia i końca ścieżki, czego skutkiem był ostry wjazd do lodowatej jeszcze wody. Na początku oszołomiony wybiegłem pędem z morza na ciepły piach. Gdy uświadomiłem sobie swoją głupotę parsknąłem pod nosem i wolnym truchtem ruszyłem wzdłuż brzegu morza. Na horyzoncie zauważyłem dwie klacze - jedną mi nieznajomą oraz Alphę stada. Z uśmiechem że poznam kogoś nowego z ochotą wolno pogalopowałem do smukłych sylwetek koni.

<Któraś z was dokończy? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz