poniedziałek, 10 marca 2014

Od Jackdaw

Krew. Kości. Szczątki.
Znów spoglądam na przykryte śniegiem miejsce rzezi. Znów widzę strzępki skóry i sierści. Znów czuję to nieskończoną pustkę ogarniającą cały mój umysł. Znów moje serce przeszywa ból.
Tale. Snow. Sopel.
Nie jestem w stanie się ruszyć. Ktoś załkał cicho. Ktoś krzyknął przerażony. Poruszenie. Panuje chaos. Znów krzyki. ,,Mój syn!''
Flake. Aterra. Melody.
Moje kroki są niepewne. Ślizgam się na lodzie ,kilka razy przewracam. Ale idę. Idę ja i moje zrozpaczone stado. Niewiele już nas. Raptem szóstka. Musimy przetrwać.
Śnieg. Lód. Burza śnieżna.
Nierówny galop. Czy jestem dość silna? Chyba nie. Zimno mrożące do szpiku kości. Coraz gorzej. Nie damy rady...?
Las ,las,las. Bezpiecznie.Ciepło. Lepiej.
Chronimy się pod rozłożystymi sosnami. Ktoś wciąż łka. Inni są jak duchy. Nieprzytomni. Otumanieni. Co dalej?
Huk i błysk. Lunął deszcz. Jeszcze większe poruszenie.
Wszyscy są podenerwowani. Z niepokojem patrzymy w niebo ,które co chwila jest darte przez błyskawice. Modlimy się o rozpogodzenie.
Ogłuszające uderzenie. Swąd spalenizny. Popłoch.
Konie zrywają się do cwału. Zostaje sama ,drżąc ze strachu. Tuż nade mną wali się drzewo. Umykam przed upadającym konarem i rzucam się do biegu.
Oddalające się krzyki. Niknący tupot. Sylwetki rozmazujące się w deszczu.
Wołam i krzyczę za nimi. Gdzie się podziali? Przecież się pogubimy. Musimy być razem ,bo... bo co?
Bieg. Deszcz pada mi w twarz. Już nawet nie patrzę za siebie. Liczy się bieg.
Strome zbocze. Lód. Mokry śnieg.
Potykam się i upadam. Moje ciało niesfornie ześlizguje się z góry. Uderzam o coś twardego. Wzrok mi się mąci. Tracę przytomność?
Ciemność. Wszechogarniająca ciemność. Ból.
Widzę Tale. Klacz spogląda na mnie z pogardą. ,,To twoja wina!'' krzyczy. Chcę zaprotestować ,ale nie mam sił. ,, To wszystko przez ciebie!...''
Niknę w żałobnej czerni.

***

Oblana potem zerwałam się na równe nogi. Z trudem uspokoiłam swój oddech. Koszmar. To tylko koszmar. Nic więcej Dew.
Wzrok przysłoniły mi łzy. Załkałam zakłócając nocną ciszę. Już tyle czasu minęło. Czemu wciąż mnie to męczy? Przecież... przecież starałam się prawda? Czy nie walczyłam o stado? Czy nie chciałam ,żeby wszystko było dobrze?
,,Najwyraźniej nadal za słabo''
Znajomy głos Tale zadźwięczał w mojej głowie. To urojenia. Nie warto się nimi przejmować. Opanuj się.
Starłam gorące łzy cieknące po policzkach i rozejrzałam się wokół. Był środek nocy. Wszyscy jeszcze spali ,jedynie księżyc kontynuował swą mozolną wędrówkę wraz z Selene.
Cichutko otrzepałam się z trawy. Nie miałam już ochoty spać. Koszmary znów nie dałaby mi spokoju. Miast tego powoli przebiegłam polanę kierując się ku Zatoce Bogów.
Chłodny wiatr chłodził moje rozgorączkowane ciało. Oddech wracał do normy. Biegnąc zbierałam rozsypane myśli.
Już od dawna nie męczyły mnie koszmary. Zwykle miałam bezsenne noce. Czyżby przynależność do stada obudziła dawny strach? Możliwe. Ale po co?
Wzrokiem podążałam za konstelacjami . Gwiazdy mrużyły lekko rozsypane po granatowym nieboskłonie. Wielka Lwica ,Pegaz ,Ścieżka. Po kolei wymieniałam nazwy znanych mi gwiazdozbiorów. Ryby ,Zając, Królowa ,Galopada.
Uspokoiłam się. Swobodny bieg zawsze działał na mnie kojąco. W ciszy dotarłam nad Zatokę. Fale obmywały kamienie ,szumiąc delikatnie. Księżyc kładł na atramentowej wodzie mleczne refleksy. Westchnęłam cicho ,podziwiając malujący się przede mną pejzaż. Wiatr tańczył wśród skał mierzwiąc niesfornie moją grzywę. Uśmiechnęłam się delikatnie na siebie. Natura miała to do siebie ,że zawsze umiała mnie oczarować. Moja boska patronka Demeter zadbała o tegoroczną wiosnę. Odetchnęłam orzeźwiającym morskim powietrzem. Wyraźnie odznaczająca się sól odświeżyła mnie ,wyostrzyła zmysły. Wpatrując się w kojący ruch fal ,wsłuchałam się w otoczenie. Nie spodziewałam się nikogo spotkać. Dlatego drgnęłam jak porażona prądem gdy usłyszałam za sobą głuchy stukot kopyt.

<Dokończy ktoś? C; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz